Co się zmieniło po 11 września (rozmowa z prof. Jamesem R. Brucem)


fotografiaObecnie istnieje wiele urządzeń pozwalających nam na śledzenie wydarzeń, a także życia innych osób, np. satelity, czy internet, w którym możemy znaleźć wiele informacji prywatnych. Co Pan i ACLU (American Civil Liberties Union - Amerykańskie Zrzeszenie Swobód Obywatelskich) sądzicie na temat wolności osobistej człowieka - czy jest ona jeszcze możliwa?

ACLU zajmuje się technologią, np. kamerami nadzorującymi miejsca publiczne, przede wszystkim zaś komputerami. Kiedy informatycy na uniwersytetach mogą czytać wszystko co inne osoby piszą w e-mailach to powstaje pytanie czy osoba, która wysyła wiadomość ma w takiej sytuacji jakieś prawo do prywatności. Istnieje również problem podsłuchów, a część Patriot Act (niedawno uchwalona "Ustawa Patriotyczna") jest poświęcona właśnie temu zagadnieniu, a także problem namierzania miejsca pobytu osób przy pomocy numerów kart kredytowych, których używają. Podobnie wykorzystane mogą być karty biblioteczne, jednakże dawniej kiedy władze podejrzewały kogoś o popełnienie przestępstwa, musiały uzyskać nakaz sądowy ażeby sprawdzić jakie książki dana osoba wypożycza w bibliotece. Obecnie, zgodnie z regulacjami Patriot Act agenci mogą uzyskać te informacje od bibliotekarza bez wiedzy podejrzanego. Zarówno ACLU jak i American Library Association (Amerykańskie Stowarzyszenie Bibliotek) bardzo silnie sprzeciwiają się tym praktykom.

Czy uważa Pan zatem, że prawa i wolności obywatelskie nadal jeszcze istnieją? Czy należą już raczej do przeszłości?

Myślę, że ciągle jeszcze istnieją, ludzie nadal mają pewien margines wolności. Prokurator Generalny John Ashcroft jest bardzo silnie krytykowany i nie ma też zaufania publicznego. Wiele osób wstępuje do ACLU i sądzę, że ta organizacja będzie się starała walczyć na drodze sądowej o uznanie części nowych przepisów za niezgodne z konstytucją. Jest to pewna sytuacja kryzysowa - przegłosowano nowe ustawodawstwo mimo, iż wielu członków Kongresu miało zbyt mało czasu aby dokładnie zapoznać się z tą materią. Teraz wielu ma pewne wątpliwości. Część przepisów może zatem zostać poprawiona przez Kongres, jednakże spodziewam się, iż na skutek działań ACLU część przepisów zostanie zniesiona przez sądy, jako niezgodne z konstytucją.
W Sądzie Najwyższym Stanów Zjednoczonych zasiadają niestety sędziowie mianowani za czasów administracji prezydentów G.Busha i R.Reagana, którzy z pewnością będą sympatyzować z Georg'em W. Bushem, głosując na jego korzyść. W przeszłości, jeżeli sądy były przychylne staraniom o zachowanie praw i wolności obywatelskich ACLU wybierało drogę sądową, w przeciwnym razie próbowano raczej wpłynąć na Kongres (lobbing), ażeby ten zmienił niekorzystne przepisy. Niestety obecnie zarówno obie Izby Kongresu jak i sądy są kontrolowane przez Partię Republikańską. Myślę jednak, że to się zmieni, a polityka Busha wkrótce przestanie mu przysparzać zwolenników. Jego "piętą achillesową" może być też gospodarka, która nie funkcjonuje już tak dobrze. Notabene, słabość gospodarki wyszła na światło dzienne właśnie na skutek niepewności związanej z zaangażowaniem się Stanów Zjednoczonych w wojnę.

Czy sądzi Pan, że wojna może pobudzić gospodarkę, tak jak to czyniła w przeszłości?

Może tak się stać, ale należy pamiętać, że Bush powiększa dług publiczny, podczas gdy za rządów Clintona budżet był zrównoważony. Spłata samych odsetek od zadłużenia publicznego będzie nas dużo kosztować. Myślę, że działania administracji Busha zostaną ograniczone, choć może nie przez obrońców wolności obywatelskich. Wielokrotnie już wyborcy celowo wybierali Republikanów dając im kontrolę nad Izbą Reprezentantów, jednakże pozostawiając Senat w rękach Demokratów (lub odwrotnie). Wielu obserwatorów sugeruje, iż Amerykanom potrzebna jest ta równowaga, że nie czują się komfortowo, kiedy zbyt wiele władzy jest skupione w rękach jednej ze stron. Wahadło może się więc przechylić znowu na stronę Demokratów. Plotki głoszą, że nawet jeśli George W. Bush zostanie ponownie wybrany na Prezydenta, to następnym razem na urząd Prezydenta kandydować będzie Hillary Clinton, która ma bardzo liberalne poglądy.

Wracając do tematu wojny. Czy uważa Pan, że istnieje mocne uzasadnienie dla wojny w Iraku, tak jak w przypadku wojny w Afganistanie?

Osobiście uważam, że nie. Bushowi nie udało się udowodnić, że Saddam Husajn jest powiązany z terrorystami, którzy w większości pochodzili przecież z Arabii Saudyjskiej, a nie z Iraku.

Ale Arabia Saudyjska jest zbyt silna, zresztą oficjalnie nie popiera terroryzmu.

Być może. Ale jest wiele dowodów na to, że po cichu opłacili terrorystów ażeby pozbyć się ich z własnego kraju. Nie ma natomiast dowodów na to, że Irak miał związki z terrorystami. Nawet jeżeli założymy, że Saddam jest zły i powinien być usunięty powstaje pytanie dlaczego my mamy tego dokonać i jakim kosztem? Oraz czy na tym należy poprzestać - na świecie jest wielu złych przywódców.

Czy nie jest to rodzaj podwójnej moralności? Kim Dzong Il jest o wiele groźniejszy niż Saddam Husajn ale nikt go nie zaatakuje, gdyż Korea Północna posiada fanatyczną milionową armię, a jej przywódca - poparcie dużej części narodu - tej, która korzysta z owoców reżimu.

Tej, która nie głoduje? Kim Dzong Il jest tak blisko granicy z Południową Koreą, że może z łatwością zaatakować, zaś Saddam Husajn nie ma takich możliwości. Myślę, że jest to rodzaj "real politik" ze strony Busha. Zasadniczo powinien nienawidzić koreańskiego dyktatora, ale ze względów wojskowych niewiele może w tej sprawie zrobić. Wiele osób krytykuje tą strategię nieangażowania się i rozmów dyplomatycznych.

Jaki jest więc powód dla tej wojny? Saddam Husajn nie jest obecnie zbyt niebezpieczny, nie ma też dla niej silnego uzasadnienia.

Jest kilka hipotez. Jedna z nich mówi, że chodzi jak zwykle o ropę. To by wyjaśniało dlaczego Francja nas nie poparła, sama bowiem chciała się zaangażować ekonomicznie.

Ale ropa nie jest w tej chwili droga, a Rosja przykładowo jest jej tanim dostawcą.

Jest też inna teoria, mówiąca o jastrzębiach, podżegaczach, którzy należeli do administracji Reagana i Busha Seniora, takich jak wiceprezydent Dick Cheney czy sekretarz obrony Donald Rumsfeld. Oni zawsze byli zwolennikami wojny i tylko czekali na okazję, a atak terrorystyczny na WTC wzmocnił ich pozycję. Są przeciwieństwem sekretarza stanu Colina Powella, który zawsze był zwolennikiem negocjacji i rozmów. Oni dążą do tego by Stany Zjednoczone stały się supermocarstwem i zdominowały militarnie świat i wierzą, że leży to w amerykańskim interesie.
Ostatnia teoria głosi, że Prezydent chce dokończyć to, czego nie dokończył ojciec oraz że George W. Bush był bardzo sfrustrowany faktem, że jego ojciec nie został ponownie wybrany na Prezydenta. Według tej teorii wojna w Iraku to "sprawa rodzinna".

Jest powiedzenie, że każdy amerykański Prezydent chciałby mieć swoją wojnę. Ale George W. Bush już jedną miał, i to bardzo udaną, w Afganistanie.

Gdybym miał wybierać pomiędzy tymi teoriami to powiedziałbym, że wszystkie są czynnikami w tej sprawie. Sądzę jednak, że druga teoria, mówiąca że za wojnę odpowiedzialni są ludzie z rządu i administracji Busha, jest najbardziej prawdopodobna. Ci politycy myślą, że skoro skończyła się zimna wojna a Związek Radziecki upadł, to powstała szansa uczynienia z Ameryki imperium, i taka jest ich strategia. Jednakże historia nie wróży dobrze republikom zmieniającym się w imperia. Imperium Rzymskie jest najlepszym tego przykładem.

Czy nie sądzi Pan, że Prezydent zmarnował szansę stworzoną przez 11 września? Wtedy wszyscy nagle zaczęli mocno wspierać USA. Jednakże Bush postanowił zrobić wszystko po swojemu. Odrzucił pomoc w Afganistanie i zignorował opinię światową nt. wojny w Iraku.

Zgadzam się. To było działanie jednostronne i ponownie można to przypisać jego doradcom, którzy mówią: "nie musimy słuchać ONZ", czy "nie musimy honorować międzynarodowych zobowiązań dotyczących środowiska", radzą też Prezydentowi żeby był bardziej niezależny. Sądzę, że zmarnowaliśmy szansę na to by świecić przykładem, wspierać ONZ, a nie tworzyć supermocarstwo ignorując wszystko inne. Ta stracona szansa, to coś co się powtarza, to nasza amerykańska arogancja i zadufanie. Teraz z kolei część opinii publicznej zaczyna myśleć o długu publicznym, o podziałach w kraju i o tym, że odizolowaliśmy się od naszych europejskich sojuszników, dostrzegając zmarnowaną szansę.

Czy jesteśmy świadkami końca świata, przynajmniej w takiej formie jaką dotąd znaliśmy, a przede wszystkim końca NATO?

Mam nadzieję, że nie. NATO i ONZ mogą być w opałach ale jestem mimo wszystko optymistą. ONZ jest krytykowane za swoją nieskuteczność, Bush również je osłabił przez ignorowanie Rady Bezpieczeństwa i jej stanowiska, czy przez unikanie głosowania z obawy przed tym, że Rada mogłaby w głosowaniu wyrazić swój brak zgody na postępowanie USA. Mam nadzieję jednak, że reszta świata się teraz umocniła i nie jest to koniec obecnego porządku.

Nie zmierzamy więc do konfliktu cywilizacji wieszczonego przez Samuela Huntingtona - konfliktu bogatej białej północy z biednym południem?

To niebezpieczny trend, obecny nawet wewnątrz samych Stanów Zjednoczonych. Rośnie dystans pomiędzy bogatymi a biednymi i trudno jest znaleźć na to jakieś lekarstwo. W przyszłości może to skutkować eskalacją konfliktów. To może być niczym samospełniająca się przepowiednia: zwolennicy wojny oraz administracja Busha postrzegają świat jako bardzo niebezpieczne miejsce, gdzie trzeba być silnym. Świat może więc faktycznie stać się niebezpiecznym miejscem.

Dziękuję za rozmowę

Rozmowę z dn. 25.03.03 przeprowadził i tłumaczył mgr Radosław Dolecki.

Prof. James R. Bruce, socjolog z Hendrix College w Conway, Arkansas, USA, wygłosił w Lublinie wykład nt. "Freedom and Security; The American Response to Terrorism".

 

powrót do góry

powrót do wydawnictwa

 
Kronika Oddziału według dat  
 
 Siedziba oddziału : Polska Akademia Nauk, Oddział w Lublinie
 Pałac Czartoryskich, Plac Litewski 2, e-mail: pan-ol@hektor.umcs.lublin.pl
webdesign emzab.pl